czterdzieści trzy

Tydzień 39 już się zakończył, ale miesiąc jeszcze nie. Zakładam, że dziś uda mi się jeszcze pobiegać i wtedy będę mógł doliczyć kilka kilometrów do września. Na razie ostatni start miałem w piątek, a wcześniej w środę 25.09. Za każdym razem było to około 10 kilometrów w czasie mniej więcej 56 minut.

czterdzieści dwa

Padało, dość mocno. Taka intensywna mżawka, ściana drobniutkiego deszczu. Od samego początku do końca. Mimo tego biegło mi się bardzo przyjemnie. Pewnie dlatego, że nie było zimno. W pewnym momencie woda przestała mi w ogóle przeszkadzać i stała się tłem. Mniej męczącym niż gęsta zasłona gorącego powietrza latem. W tej aurze zapomniałem się całkiem i spokojnym, jednostajnym tempem dociągnąłem do 10 km. Równe 10100 metrów zajęło mi 55 min. i 30 sekund. Kolejny start prawdopodobnie jutro.

czterdzieści jeden

Tydzień  38. zakończyłem w piątek. Znów trochę ponad 10 km, które być może stanie się nową normą. Jeszcze się zastanawiam, nie wiem. W każdym razie biegło się wyśmienicie. Na pierwszym kilometrze pobiłem dotychczasowy czas 1000 metrów mieszcząc się w 4 min. i 30 sek. Wiem, że gdybym się postarał i docelowo chciał przebiec nie więcej niż 3 km,  zmieściłbym się 13 minutach. Na razie jednak nie mam potrzeby próbować. Cały dystans przebiegłem w 54 min. i 30 sekund. Kolejny start zaplanowałem na dzisiaj koło południa.

czterdzieści

Wygląda na to, że w tym tygodniu zamiast wtorku, czwartku i soboty, będę miał biegowy poniedziałek, środę i piątek. Na razie pierwsze z tych trzech dni są odhaczone. W poniedziałek trochę padało, ale nie popsuło mi to w niczym przyjemności z biegu. Trzymałem równe tempo, dziewięć i pół kilometra zajęło mi 53 min. i 13 sekund. Wczoraj natomiast, naprawdę nie wiem dlaczego, biegłem szybko jak nigdy dotąd. Pierwsze pięć kilometrów pokonałem w 26 min. i 3 sekundy, a w tym piąty kilometr w 4’46’’. Mój rekord jednego kilometra to 4’44’’, ale był o to pierwsze 1000 metrów więc nie byłem więc wtedy ani trochę zmęczony. Nie wiem, jak wczoraj się to udało. Cały bieg przeciągnąłem do 10100 metrów w  łącznym czasie 54 min. 37 sek. To również moja najszybsza dziesiątka.

trzydzieści dziewięć

Znów wyszło tak, że biegałem we wtorek, czwartek i sobotę. Za każdym razem równy dystans 9500 metrów. Zanotowałem odpowiednio następujące czasy: 55 min. 5 sek.; 52 min. 11 sek. i 51 min. 58 sek. Podczas ostatnich dwóch startów udało mi się dodatkowo nie przekroczyć 6 min./km na szóstym i ósmym kilometrze, gdzie zazwyczaj idzie mi słabiej, ponieważ spora część tego odcinka prowadzi dość mocno pod górę. 14 września zaliczyłem też najszybsze 5 kilometrów –  26 min. i 37 sekund. Kolejny bieg najprawdopodobniej dzisiaj.

trzydzieści osiem

W czwartek piątego września nie zwróciłem uwagi na pogodę, tzn. jakoś nie zarejestrowałem, że jest naprawdę ciepło, a wręcz upalnie. Pewnie przestawiłem się już mentalnie na jesień i stąd to zdziwienie. Dopiero na mniej więcej trzecim kilometrze dotarło do mnie, że zbyt grubo się ubrałem. Ale cóż, przecież się nie rozbiorę. Mówi się trudno, więc biegłem dalej. Całościowo wyszło jednak nienajgorzej, 9500 metrów w 55 min. i 10 sek, ale szkoda, że nie wziąłem lżejszego stroju. To może detal, ale sporo przyjemności psuje.
W sobotę było już lepiej. Ruszyłem przed ósmą rano i dzięki temu nie doskwierał mi skwar, który jak się później okazało, nadal się utrzymywał. Sam bieg dał mi dużo przyjemności, bo znowu nie wiedzieć kiedy „się wyłączyłem”. Biegłem. Po prostu. I tyle. 10 km zrobiłem w 58 min. i 10 sek. Kolejny bieg być może dzisiaj, jeżeli nie będzie padało.

trzydzieści siedem

Dość mocno łamałem się, czy biegać. Źle spałem w nocy i po 03:00 byłem już na nogach. Gdy więc przed 14:00 znalazłem czas, jeszcze się wahałem. Ostatecznie szybko przebrałem się w krótkie spodenki, koszulkę, buty biegowe i ruszyłem. Wyszło lepiej niż się spodziewałem. Od początku czułem, że mam niezłe tempo, ale nie skupiałem się na tym ani nie sprawdzałem GPS. Po prostu biegłem i znów udało mi się wyłączyć, popaść w taki niby letarg, bezmyślnie przebierać nogami. Po 9,5 km nie byłem specjalnie zmęczony. Porozciągałem się i dopiero wtedy sprawdziłem czas. Okazało się, że średnia na jeden kilometr wyniosła 5 min. i 33 sek. Nie jest to jakiś wyczyn, ale w moim przypadku to wynik zdecydowanie ponad normę. Cieszę się nim teraz ale też wiem, że nie mam zamiaru starać się go powtórzyć. Jeżeli już, to znów zdarzy się samo. I myślę, że tak jest lepiej, słowo daję.

 

trzydzieści sześć

Miniony tydzień to aż cztery biegi, z tego ostatni otworzył nowy miesiąc. Zacząłem w poniedziałek przy wprawdzie słonecznej pogodzie, ale czuć już było w powietrzu początki jesieni. Dziewięć i pół kilometra przebiegłem w 54 min. 13 sek. Następnego dnia aura była podobna, ale zmieniłem trochę trasę. Nie zrobiłem drugiego kółka w lesie, tylko wróciłem pod dom i pobiegłem dalej „dokręcić” „brakujące” dwa kilometry z małym hakiem. W sumie wyszło więc prawie na to samo, bo 9750 metrów w 56 min. 21 sek. W czwartek 29-tego sierpnia na 9500 metrów potrzebowałem mi 54,5 minuty. Wczoraj, w niedzielę, wyruszyłem gdy już mżyło. Nie przeszkadzało mi to specjalnie. Gorzej było już jednak pod koniec, bo na mniej więcej ósmym kilometrze się rozpadało. Nie chodzi nawet o to, że źle się biegło z tego powodu, ale obawiałem się o telefon. Niedawno spadł mi podczas biegu i wprawdzie stłukł się ekran, ale przynajmniej na razie działa. Szkoda, żeby jeszcze dodatkowo go zalało. Nic takiego nie miało miejsca, więc mój pas na bidon i inne akcesoria nie wymaga wymiany. 9500 metrów zrobiłem w 54 minuty. Następny bieg prawdopodobnie we wtorek.